Na płytę, na jej ostateczną wersję zostały wybrane fragmenty z dwóch koncertów, które odbyły się 15 i 16 grudnia w 1972 roku i otwierały występy zespołu Yes. Ostatecznie na album trafiło sześć kompozycji. Pierwsza strona winylowej płyty zawiera utwory skomponowane przez zespół, bez podawania głównego autora muzyki i tekstów. Muzyka utrzymana w konwencji klasycznego hard rocka z domieszką bluesowych upiększeń. Takiego zgrania poszczególnych instrumentów, sekcji rytmicznej z gitarzystą i instrumentami klawiszowymi nie powstydziłby się żaden z tak zwanych topowych zespołów tamtych czasów. Umiejętne solowe partie gitary Parrisha i dźwięków organów Hammonda Tony`ego Kaye`a nie wchodzą sobie w drogę. Wtedy, kiedy gitara ma mieć ten swój najważniejszy moment, to właśnie go ma i nikt nie pomyśli, by temu przeszkodzić. Innym razem Tony Kaye ma swoje tak zwane pięć minut na zaprezentowanie umiejętności. Jednak te wszystkie zabiegi są ściśle podporządkowane zespołowi. Trzeba podkreśli także doskonałą i precyzyjną grę sekcji rytmicznej. Gitarzysta basowy Dave Foster genialnie współpracuje z perkusistą Royem Dyke. Zatem nie co się dziwić, że muzyka jest także pod względem artystycznym na wysokim poziomie. Album otwiera dynamiczny z hard rockowym zacięciem, ale utrzymany w progrockowej stylistyce „Wheel Of Fortune”. Kompozycja idealna na rozpoczęcie muzycznego menu grupy. Smakuje doskonale i rozbudza apetyty na kolejne dźwiękowe potrawy. Kolejne utwory nie rozczarowują. „Fountain” i „Wind Of Change” są utrzymane w hard rockowej stylistyce z dodatkiem delikatnej psychodelii (pięknie wplecione dźwięki mooga w wykonaniu Kaye), podkreślają stylistyczny kierunek muzyki Badger gdzieś w okolice progresywnego rocka, o czym świadczą również wydłużone wersje utworów z częstymi solowymi partiami poszczególnych muzyków, jakby odbywał się właśnie wyluzowany jam na scenie. Jednak muzycy pilnowali dyscypliny kompozycyjnej i raczej nie przesadzali z długością swoich wejść i nie wydłużali przesadnie utworów. Druga strona winylowego wydania to kolejne trzy utwory utrzymana rzecz jasna w hard rockowej konwencji, którą rozpoczyna utwór „River” typowy , ciężki z adekwatnymi do stylu partiami gitary organów Hammonda z doskonałym tłem w postaci sekcji rytmicznej, która nie ma potknięć. Kolejna kompozycja „The Preacher” to utwór skomponowany przez Briana Parrisha, jeszcze za czasów Parrish & Gurvitz, urzeka prostota i jest zaproponowany w formie ballady rockowej z nieco lżejszą grą sekcji rytmicznej z dodatkiem delikatniej brzmiących organów. Zamykająca płytę kompozycja „On The Way Home” nawiązuje w swojej konstrukcji melodycznej do dzieł Deep Purple, ale wyczuwa się ten oryginalny dla Badger sposób łączenia poszczególnych partii muzycznych i niezwykle dopracowana gra zespołowa, co jest niewątpliwie wartością dodana do muzyki zespołu i robi niebagatelną różnicę w porównaniu z brzmieniem wielu grup tamtego wspaniałego zresztą dla muzyki rockowej okresu. Dwa lata po wydaniu „One Live Badger” ukazała się druga płyta zespołu. Niestety tuż, po wydaniu koncertowego albumu z zespołem pożegnał się filar grupy gitarzysta Brian Parrish oraz współzałożyciel zespołu basista i wokalista Dave Foster. Zatem na „White Lady” po pierwsze nie usłyszymy już wspaniale rockowo brzmiącej gitary, ani tej nadającej klimat utworom sekcji rytmicznej znanej z wcześniejszego albumu, ani progresywno psychodelicznych, schowanych w tle organów Hammonda. Poza tym wydawca albumu tym razem firma Epic miała inny pomysł na muzyczny styl przemeblowanego zespołu. Chyba najlepiej dla twórczości zespołu byłoby, gdyby ten drugi album nie był wydany pod szyldem Badger, bo tak naprawdę ze stylem wypracowanym na „On Live Badger” nie ma nic wspólnego.
Badger, czyli diament, który nie zaświecił
- Szczegóły
- Andrzej Kusy
- Kategoria: Płyty - recenzje
- Odsłony: 464